Jeśli chodzi o bagaże, napiszę osobny post o tym co warto zabrać do podręcznego i co w ogóle można.
Mieliśmy wykupione dwa posiłki hotelowe, śniadanie i obiad (a w zasadzie kolację) i zdecydowanie twierdzę, że nie opłaca się dopłacanie do większej ilości posiłków. Po tygodniu człowiek ma przejedzone wszystko i w ostatnich dniach nawet kolacje jedliśmy na mieście. Przez pierwsze dni obczailiśmy sobie lokale z tapas w naszej miejscowości (Torremolinos). Zarezerwowaliśmy na obiady średnio po 30 Euro, tak jak ludzie pisali po forach czy blogach. Ale ani razu nie udało nam się tyle wydać! Średnio za dwie osoby płaciliśmy 15 Euro razem z drinkami. Tapasy średnio kosztują 2 do 6 euraszków i wcale nie są takie małe. Owszem można wydać 15Euro na osobę zamawiając standardowy obiad z mięsem/rybą i frytkami, ale wielkość posiłku potrafi być taka sama co tapasy. Pierwszego dnia weszliśmy do knajpki na plaży gdzie było pełno hiszpanów. Zamówiliśmy zapiekane duże ziemniaki z oliwkami, kapustą, kukurydzą, tuńczykiem i sosami. Do tego piwo i martini. Koszt: 14 Euro, a wyszliśmy niezjedząc wszystkiego.
Pierwszy dzień (sobota) zleciał nam bardzo szybko. Przeszliśmy plażą i promenadą zobaczyć co jest w okolicy, popatrzyliśmy za tapasami,później spotkanie z rezydentem, zwiedzenie miasta i poszukiwanie kościoła na niedziele, a resztę dnia w hotelu. Byliśmy w dużym kompleksie, gdzie codziennie były animacje i dla dzieci i dla dorosłych, które na prawdę chciało się oglądać. Większość spektakli muzyczno-tanecznych, ale wszystkie bardzo fajnie przygotowane - grunt to dobry pomysł!
Kościoła się trochę naszukaliśmy. Miał być w centralnym miejscu głównej alejki. I ostatecznie tam był, ale wejście miał z innej strony i nawet go nie zauważyliśmy. Był to zwykły budynek, nie tak jak w Polsce-z daleka widać, że kościół to kościół. Msze są dwie: na 10:30 i 19. Przy okazji pozwiedzaliśmy uliczki, zobaczyliśmy co gdzie można kupić, gdzie jest kolej podmiejska. Chociaż po 22:00 jest bardzo dużo rzeczy pozamykanych i mało co się tam dzieje. Centrum miasta jest zdecydowanie wyżej od nadmorskiej promenady. Trzeba się było trochę powspinać tymi wąskimi uliczkami, ale to w końcu urok Hiszpańskich miasteczek :).
Drugi dzień, po wyspaniu się i zjedzeniu śniadania, zaczęliśmy od Kościoła. Tym razem już nie błądziliśmy. Kościółek jest mały i skromny. Usiedliśmy z boku na wolnej ławeczce i obserwowaliśmy ludzi. Zauważyliśmy, że siostra zakonna chodzi i wita się z wszystkimi - pomyślałam, że to fajny zwyczaj i ludzie chyba muszą być zżyci ze sobą. Dlatego byliśmy zaskoczeni jak podeszła również i do nas.Pyta się skąd pochodzimy, my mówimy, że z Polski. Zaczęła szukać czegoś w kartoniku, który miała ze sobą i w końcu z uśmiechem na twarzy wyciąga naszą flagę z godłem i pyta się, czy to ta. Kiwamy głowami, że tak. Teraz siostra totalnie uradowana, mówi, żebyśmy szli za nią do zakrystii nic nam nie wyjaśniając. Z resztą trochę trudno byłoby się dokładnie dowiedzieć, ponieważ ona mówiła tylko po hiszpańsku a my staraliśmy się złapać jakiś wspólny język mówiąc na zmianę angielskim i polskim. Tam, na zakrystii, doleciał od razu do nas ksiądz, także uradowany, że ktoś z polski jest. Wziął mojego męża pod rękę i wyciągnął do głównego kościoła i pokazuje na jeden z obrazów na ścianie, pytając czy wie co to jest. Obraz z Częstochowy (oczywiście nie oryginał). Miałam wrażenie, że wszyscy patrzą na nas jakbyśmy byli świętymi. Chociaż to miłe, że przynajmniej w Hiszpanii uważają nas za porządnych ludzi, a nie pijaków i cwaniaków. Jeden pan mówił po angielsku. Dał memu mężowi jakąś karteczkę i spytał czy to przeczyta i gdzie siedzimy. W między czasie siostra zakonna gestykulując, próbowała nam powiedzieć, że mamy flagę trzymać wysoko i się ustawić. Nie wiedzieliśmy w sumie co mamy robić, a msza się już zaczęła. Ustawiliśmy się w wężyku jak reszta z flagami i robiliśmy to co inni. Okazało się, że mszę zaczynają od powitania zagranicznych. Wszystkie flagi są niesione pod ołtarz, tak aby każdy widział jakie narodowości maja okazję w danym dniu uczestniczyć we mszy. Jeśli chodzi o karteczkę do czytania to była to modlitwa powszechna. Każda osoba, która niosła flagę miała do przeczytania fragment w swoim języku. Cała msza była po hiszpańsku, jedynie Ewangelia była dodatkowo po angielsku. Taka mała atrakcja nas spotkała, ale bardzo miła:) Resztę dnia spędziliśmy na wypoczynku na basenach i atrakcjach hotelowych.
Zdjęcia z animacji wieczornych
Trzeci dzień, już w sumie po aklimatyzacji, cały się obijaliśmy. Był to dzień niezwykle upalny, więc nawet nie było mowy o zwiedzaniu. Dopiero późnym wieczorem udaliśmy się na miasto, przy okazji mierząc czas jaki zajmuje na dojście do kolejki. W kolejnych dniach mieliśmy zwiedzać, ale najpierw musieliśmy odebrać zarezerwowany samochód z lotniska w Maladze. Za taką samą cenę widzieliśmy po ulicach samochody pod samym naszym hotelem, ale nie wiem czy bym się odważyła tak od kogoś z ulicy, bez biura żadnego. Jedyne biuro jakie nam się rzuciło w oczy było naprzeciwko Kościoła, ale praktycznie dwa razy drożej niż mieliśmy zarezerwowane.
Przygotowanie do zwiedzania
Mieliśmy codzienny zestaw, który zabieraliśmy wszędzie. Mąż plecak z wszystkimi rzeczami, ja małą podręczną torebkę, w której były najważniejsze rzeczy i którą mogłam pilnować jak oka w głowie ;). Obowiązkowo mieliśmy:
- kremy przeciwsłoneczne (30 i 50)
- duża ilość wody
- powerbank
- chusteczki nawilżane i te zwykłe
- żel antybakteryjny
- krem do rąk dla mnie
- nakrycia na głowę
- okulary przeciwsłoneczne
- aparat
- wachlarz :)
- przygotowany przewodnik
- mapy na wszelki wypadek
- telefon z nawigacją
- dokumenty.
Przydałoby się wieczorami mieć też jakiś sweter, albo na wejścia do Katedr czy Kościołów. Wpuszczają każdego, ale mi było zwyczajnie głupio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz