środa, 29 czerwca 2016

Sewilla w praktyce - co udało nam się zobaczyć

Sewilla przy pierwszym kontakcie nas rozczarowała. Nie wiem czy to dlatego, że nas nie pochłonęła, a może dlatego, że poświęciliśmy jej za mało czasu? Albo oba na raz. Nie mniej jednak, jeden dzień na to miasto to na prawdę jest mało. Chyba, że jesteście na objazdówce i od 9 rano jesteście w mieście i możecie pozwolić sobie na jej zwiedzanie do późnych godzin, to może jest szansa. My oczywiście przyjechaliśmy o co najmniej godzinę za późno. Dreptanie kilometrów też robi swoje i nie mieliśmy siły na odwiedzenie mniej ważnych miejsc-a urokliwych, tym bardziej, że byliśmy po Gibraltarze gdzie nogi oberwały przez górę. Niestety nie udało nam się wejść do Katedry (!). Byliśmy przekonani, że czynna jest do 19:00 - jak znaleźliśmy w intercenie. Niestety na miejscu okazało się, że była do 17:00, a zjawiliśmy się pod wejściem jakieś 20min później. Udało nam się wejść jedynie do prawdopodobnie nawy i to nie głównej.
Sam dojazd z Torremolinos zajął nam 2,5h. Wyjechaliśmy z hotelu dopiero o 10.
Ale wszystko po kolei. Główne informacje o mieście i o tym co warto/trzeba zobaczyć przeczytacie tutaj a informacje o parkowaniu tu. 


Poświęcony czas: 6h
Wydane: 38,65 Euro



Zaparkowaliśmy w galerii, tak jak planowaliśmy. Na wszelki wypadek zrobiliśmy zdjęcie rejestracji naszego auta i samego miejsca, żeby później nie szukać. W galerii przy okazji mieliśmy dostęp do toalet (do których nie było drzwi przy podziale na damską i męską) oraz wszelkich sklepów z kawą i napojami. Byłam niemiłosiernie śpiąca i nie mogłam się obudzić. Normalnie nie pije kawy, ale to była sytuacja kryzysowa. Podeszliśmy więc do McDonalda po dużą zwykłą kawę dla mnie. Pani, która obsługiwała nie znała niestety angielskiego i jedyne co zrozumiała to kawa. Dała nam białą, małą, ale przynajmniej dała dwa cukry, bo nie wiem jakbyśmy mieli o nie poprosić. Tu pomyślałam, że przydałby się na telefon podręczny słownik hiszpańskiego. Zaopatrzeni w kawę ruszyliśmy w drogę na plac Hiszpański. Miasto jak miasto. Różni się roślinnością i tym, że w Hiszpanii wszyscy mają pozasłaniane okna. Mieliśmy jechać autobusem, ale na rozbudzenie się wybraliśmy spacer. Spod galerii jedzie 29 i były tam chyba nawet biletomaty. Nigdzie tak to ich nie spotkaliśmy. Prawdopodobnie bilety kupuje się tylko u kierowcy. Nawet kasowniki widzieliśmy tylko przy pierwszych drzwiach. Szliśmy pieszo tą samą trasą co jeździ autobus. Przy jakimś parku odbiliśmy, ale prawdopodobnie i tak koło niego byśmy wysiadali. Spacer zajął nam jakieś 35min.
Sam plac jest bardzo ładny i trzeba poświęcić mu trochę czasu. My nie mieliśmy go zbyt wiele, więc byliśmy tu jakąś godzinkę. Z chęcią bym tam wróciła, posiedziała (tak po prostu) i przepłynęła się łódką. Z pośpiechu nawet zapomniałam zobaczyć ile to kosztuje. Ale chyba nie może być cholendarnie drogo, skoro jednak ludzie tymi łódkami pływali. W tym miejscu trzeba uważać na irytujących panów z jakimiś gałązkami. Nie wiadomo co oni chcą. Nawijają po hiszpańsku coś i pokazują na gałązkę, ale jak nasza rezydentka twierdzi, lepiej się z nimi nie zadawać. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o kasę. Tu niby gałązka, a w tym czasie ma nam zginąć portfel. Nie wiem jak oni to robią, bo uważnie ich obserwowałam - działa sam i to bez tłumu. Zaczepia pary albo pojedyncze osoby. Przy placu nie brakuje różnych sklepów, sklepików z pamiątkami. Można sobie też zrobić zdjęcie w stroju hiszpańskim za 1 euraszka (poniżej na zdjęciu) albo przejechać się dorożką.




Stąd jest już rzut kamieniem do Alcazaru. Pod warunkiem, że wie się gdzie jest wejście. My oczywiście w teorii wiedzieliśmy, że przy Lwiej Bramie, jednak w praktyce czekał nas dłuższy spacer.  Ostatecznie wejście jest obok wejście do Katedry! Więc nie szukajcie Alcazaru, a Katedry ;). Z placu Hiszpańskiego jest prosta droga: na drugim rondzie w lewo i dalej prosto. Później powinniście widzieć gdzie macie iść. A my zamiast w lewo odbiliśmy w park. Przy tej okazji zwiedziliśmy dostępną dla wszystkich część ogrodów i pobłąkaliśmy się po wąskich i ślepych uliczkach. W końcu uruchomiliśmy GPS, który pokazał nam, że jesteśmy dalej niż dalej i postanowiliśmy zawrócić. Gdybyśmy dalej szli uliczkami, doszlibyśmy szybciej - teraz to wiemy, ale wtedy na podstawie GPSu byliśmy już za daleko. Wystarczyło trzymać się murów.




Najpierw weszliśmy do Alcazaru. Kolejka trochę była, ale po ok. 15min byliśmy już w środku. Tu też są bramki, działają trochę jak na lotnisku. Dostaliśmy mapkę pałacu z rozpiską co gdzie jest. Szliśmy według tych punktów. Sam pałac na mnie mega wrażenia nie zrobił. Dosyć surowy i nic w nim nie było prócz murów. Bardziej lubię barokowe pałace. Jednak warto tu przyjść, zobaczyć wykończenie, żłobienia i sam ogród. Po obejrzeniu Alhambry w Granadzie, możemy potwierdzić, że widać pewne zależności, tą inspirację Alhambrą. Głównie przy wszelkich rodzajów patio i sal na uczty.
Lwia Brama/ wejście i kasy



Jedna z sal balowych

Wszędzie fontanny i woda!
plan Alcazaru

Zobaczenie Alcazaru zajęło nam 1,5h. Ale myślę, że na spokojnie można do 2h mu poświęcić. Koszt biletu 9 Euro za osobę. Na terenie są trzy toalety i jest też oczywiście kawiarnia przy wyjściu. Wyszliśmy chwilę przed 17, jeszcze nie świadomi, że to ostatnie chwile kiedy Katedra jest czynna.
Gdzieś w tych okolicach dostaliśmy mapkę Sewilli z zabytkami i miejscem gdzie można obejrzeć flamenco. Jakbyśmy byli dłużej to pewnie byśmy się tam udali. Nie mniej, samą mapką nie pogardziłam :).

Po wyjściu z pałacu byliśmy głodni. I głównie to zaważyło na tym, że nie weszliśmy do Katedry... Nie mogę sobie darować, że będąc tam, nie podeszliśmy zobaczyć godzin. Tymczasem upolowaliśmy dobre tapas (!) za pyszną cenę i w uliczkach przy samej katedrze kosztowaliśmy Hiszpańskiej kuchni. Lokal bardzo polecam Las Escobas. Za trzy tapasy, którymi się mega najedliśmy i dwa napoje zapłaciliśmy 16,40 Euro. I to chyba ten moment i to miejsce najbardziej zapamiętam z Sewilli. Później, jak już wspominałam weszliśmy tylko do (prawdopodobnie) nawy Katedry - to tak na pocieszenie, dla tych co nie sprawdzają godzin :P. Ok.18:00 pokręciliśmy się jeszcze po uliczkach, porobiliśmy zdjęcia i kierowaliśmy się do samochodu. Po drodze - w obie strony - patrzyliśmy jak wygląda parkowanie przy ulicy i było mega słabo. Widzieliśmy może z 4 miejsca płatne. A w gruncie rzeczy miejscowi parkowali przy zjazdach, pomiędzy pasami dla pieszych a dla rowerów... Ale lepiej nie ryzykować. W Granadzie byliśmy świadkami odholowania takiego samochodu. Wracając do samochodu chcieliśmy podjechać autobusem, bo już byliśmy zmęczeni, a i godzina taka, że ledwo zdążyliśmy na kolację do hotelu (do 22:00). Pierwszy problem to to co już wspomniałam-brak biletomatów. Na przystankach nie zauważyłam rozkładów jazdy - tylko system informujący nas za ile będzie autobus i też nie wiem, czy na każdym przystanku. Mieliśmy czekać 9min, więc postanowiliśmy iść dalej mając nadzieje, ze gdzieś kupimy bilet. Autobus pojawił się dopiero na ostatniej prostej, więc już zrezygnowaliśmy i pieszo szliśmy do galerii. Przed jazdą obowiązkowo zimne picie na drogę i dopiero szukanie auta. Na szczęście nie mieliśmy z tym problemu. Znowu o godzinie 19:00 wyjeżdżamy i znowu w korkach. Tyle, że główna droga i szybko poszło. Rzutem na taśmę zdążyliśmy jeszcze na kolację w hotelu.

Godziny w jakich jest czynna Katedra




Boczne uliczki Sewilli.

Wycieczka na Gibraltar - jak to jest w rzeczywistości

Byliśmy w pełni przygotowani. Wszelkie informacje, koszty, miejsce do parkowania... Zebraliśmy najważniejsze informacje, a reszta, no cóż, samo wyjdzie w praniu. Teraz jesteśmy bogatsi o to doświadczenie i się nim dzielimy. Gibraltar jest zdecydowanie miejscem must tu be na liście! Będąc w Andaluzji, nie można nie zajrzeć na ten jeden dzień. Tu zobaczycie zebrane informacje o Gibraltarze przed wycieczką

Poświęcony czas: 6h.
Koszt: 63,57 Euro.


Czas jaki poświęciliśmy to absolutne minimum. Zobaczyliśmy to co trzeba, spokojnym tempem, żeby się napatrzeć i podziwiać. To co powyżej podałam to całkowity koszt za odwiedzenie Gibraltaru. Ceny biletów, jedzenie - za dwie dorosłe osoby. Ale w zależności od tego co chcecie zobaczyć, może to być trochę więcej. Ostatecznie z połowy rzeczy zrezygnowaliśmy, ze względu na czas i upał, przez który nie mieliśmy siły dreptać kilometrów. Mimo to uważam, że wycieczka była udana i było to jedno z najlepszych miejsc jakie odwiedziliśmy.
Ale szczegóły!

Wstaliśmy zdecydowanie za późno (7:10), ale ciężko jest się rano zebrać będąc na wakacjach i na dodatek siedząc do późna. To był pierwszy dzień zwiedzania, więc trzeba było najpierw odebrać samochód. Zdecydowaliśmy się na marbesol przy lotnisku w Maladze i nie żałujemy. Mieliśmy być tam na 8:00, ale trochę nam nie wyszło. Pociąg ze stacji Torremolinos uciekł nam sprzed nosa i czekaliśmy 20min na następny. Klasycznie, byłam na siebie zła, bo mogłam zaiwaniać w górę po schodach przez miasto trochę szybciej. Ale przez to, że ucieliśmy sobie rano jeszcze drzemkę, to byłam pewna, że idziemy na następny, więc się aż tak nie śpieszyłam. Z kupieniem biletu nie mieliśmy problemu. Są automaty, można przestawić na język angielski. Można też kupić u pana w kiosku. Dostaliśmy bilecik, 1,80 Euro każdy (cena zależy od długości trasy - tu jechaliśmy 4 stacje do aeropuerto). Żeby wejść na peron trzeba przejść przez bramki - działają jak metro w Warszawie (wkładamy bilet z przodu, na wysokości opuszczonej ręki, maszyna przetwarza i oddaje bilet od góry, przy samej bramce, tak, że trzeba zrobić krok do przodu aby go odebrać. Bierzemy bilet i przechodzimy przez otwartą już bramkę).
Zdjęcie peronu w Torremolinos

Pociąg przyjechał punktualnie. Czysty, nowy, z wyświetlaczami trasy i czasu przejazdu. Słyszymy także oczywiście głos kobiety, która zapowiada następną stację (po hiszpańsku i angielsku). Na lotnisku wysiada połowa pociągu, każdy z walizkami i bagażami, więc nie mamy strachu o pomyłkę. Tu znowu są potrzebne nam bilety, ponieważ żeby wyjść musimy zrobić dokładnie to samo co przy wejściu na peron. Wypożyczalnia samochodów jest po drugiej stronie trasy co lotnisko. Zastanawiamy się jak tam dojść bo nigdzie nie ma chodników! Straciliśmy jakieś 20min. Idąc przez lotnisko, a następnie wszystkie postoje dla taksówek, zobaczyliśmy budynek piętrowy z parkingiem, który jest dokładnie na przeciwko wypożyczalni. Stwierdziliśmy, że przejdziemy przez ten parking, a na dole jakoś dalej pomyślimy. Mieliśmy farta! Przechodząc przez pasy przy samym parkingu, żeby nas przepuścić, zatrzymał się busik z marbesolu - ohh co za radość! Od razu go zatrzymaliśmy. Jechał akurat do wypożyczalni, więc zjechał na bok i nas zgarnął. Ostatecznie byliśmy tam 40min po czasie. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że legalnie nie da się pieszo do nich dotrzeć - przez trasę jedynie można przebiec na własne ryzyko. Busem długo nie jechaliśmy - kwestia na prawdę przejechania na drugą stronę trasy. Szybko załatwiliśmy formalności, dostaliśmy gratis GPS, kluczyki do auta i byliśmy wolni. Wróciliśmy do hotelu na śniadanie, zapakowaliśmy rzeczy do auta i ruszyliśmy chwilę przed 10, spóźnieni planowo o prawie godzinę. Po drodze nic nie nadrobiliśmy, bo GPS uparcie prowadził nas na płatną AP-7. Po jakimś czasie dopiero ogarnęliśmy jak go przestawić, aby omijał płatne odcinki. Nie mniej jednak jak już wjechaliśmy na autostradę, to nie było możliwości zjazdu i za kawałek przejażdżki musieliśmy zapłacić 4,60 Euro. Bramki jak w Polsce, z tym, że nie wita nas Pani w okienku a zwykła maszyna. Różnica między płatną trasą a darmową jest taka, że płatną dojedziemy 30min szybciej. Więcej przygód po drodze nie mieliśmy. Chociaż na drogach trzeba uważać, gdyż Hiszpanie jeżdżą jak chcą i parkują gdzie chcą.
Tak jak planowaliśmy przy głównej drodze, jak tylko pojawił się lidl a przed sobą mieliśmy piękny widok gibraltarskiej skały, skręciliśmy w lewo.

Na wyznaczone wcześniej miejsce parkowania dotarliśmy o 12:40. Miejsc trochę było wolnych. Czym bliżej granicy tym mniejsze prawdopodobieństwo znalezienia czegoś za darmo. Zaparkowaliśmy 5min spacerkiem od przejścia. Jeśli ktoś chce bliżej, to można, ale na niebieskich liniach. Koszt nie jest wielki, ale maksymalnie można wykupić bilet na 6h.


Na zdjęciach opłaty i wyznaczony parking. Zdjęcie po godzinie 18 w połowie czerwca. Ale w południe też były wolne miejsca.

Przy samej granicy zauważyłam jakąś kolejkę do czegoś. Oczywiście, jak to ja, jeśli ludzie po coś stoją to chcę wiedzieć po co-tym bardziej w miejscu, które nie znam. Okazało się, że to kiosk, w którym można kupić bilety na kolejkę na Top of the Rock i wszelkie atrakcje. Przy okazji można się dowiedzieć paru informacji, dostaniemy mapkę i Pani z okienka pozaznacza nam to co chcemy i wyjaśni jak dotrzeć. Zdecydowaliśmy się na sam wjazd kolejką i zejście samemu bez oglądania atrakcji. Za dwójkę osób zapłaciliśmy 33Euro. Dodatkowo otrzymaliśmy 10% zniżkę do lokalu na górze. Kolejka w dnie strony kosztuje 19Euro od osoby (wjeżdżamy, podziwiamy widoki, fotografujemy makaki i zjeżdżamy). Wjazd na góre i schodzenie w dół z atrakcjami kosztuje 30Euro od osoby (atrakcje to St. Michaels Cave-jaskinia, Apes den-miejsce gdzie przesiadują małpy, tunele z II Wojny Światowej i wielkie tunele oraz zamek). Na mapce jest jeszcze O'Haras Baterry, do którego trzeba się wdrapać kawał pod górkę, ale ta atrakcja nie jest płatna.


Kiosk przed granicą. Zdjęcie robione w drodze powrotnej-już po zamknięciu.

Dzięki temu, że jeszcze przed granicą kupujemy bilety, mamy darmowy dojazd busikiem do samej kolejki. Pani z kiosku powiedziała nam, że mamy udać się na parking po lewej stronie zaraz po przekroczeniu granicy. Tam czekał już busik oznakowany i gotowy do odjazdu. Powrót też jest darmowy - odjazd z dołu kolejki - ale tego dnia ostatni wracał o 15:45, więc trochę za wcześnie. Samo przejście przez granicę - zero problemów. Nie sprawdzają praktycznie w ogóle. Jedynie z powrotem do Hiszpanii plecak nam obmacał i to tyle. Są też automatyczne bramki, gdzie skanuje się dokument, ale nie korzystaliśmy z nich. Przechodziliśmy pieszo, więc szybko poszło. Jednak samochodem trzeba postać - był długi sznur samochodów. Jakoś to szło, ale myślę, że te 30 min musieli poczekać kierowcy na swoją kolej.Ale to tylko przypuszczenia. Po przekroczeniu granicy rzeczywiście jest punkt informacyjny gdzie wszystkiego można się dowiedzieć, a paręnaście kroków dalej pętla autobusowa, skąd dojedziemy do rynku przy Main Street (busikiem 5, jeżdżą nawet piętrowe).
W tle przejście graniczne z powrotem do Hiszpanii. Po lewej pętla autobusowa, po prawej parking, z którego odjeżdża bezpłatny busik.

Droga prowadzi przez lotnisko, więc czekaliśmy jakieś 20min, aż wystartują i wyląduje samoloty.

Przejazd przez lotnisko

W 5min dojechaliśmy do kolejki. Zauważyłam, że jest tu duży parking i całkowicie darmowy, ale oczywiście wolnych miejsc już nie widziałam. Są tu też toalety darmowe (o tym akurat nikt nigdzie nie pisze, a taka informacja przy wycieczce np. z dziećmi to ważna rzecz). Tu też oczywiście można kupić bilety, ale my już mieliśmy za nie zapłacone. Jednak musieliśmy podejść do kas po odbiór właściwego biletu - przy granicy dostaliśmy tylko kwitek, że zapłaciliśmy. Kolejki nie było, więc to była kwestia wymiany:). Wjazd kolejką rzeczywiście szybko idzie. Chociaż dopiero wtedy się przekonujemy jak stromo ona idzie. Widoki są coraz ładniejsze.

Na górze witają nas makaki, które towarzyszą nam cały czas. I dość silny wiatr, na tyle, że niestety nie mogliśmy mieć nic na głowach, bo od razu zwiewało. Można trochę połazić z jednego balkonu na drugi, niżej wyżej. Małp akurat było pełno. Pałętają się pod nogami jak oszalałe, w ogóle się nie boją ludzi. Nie reagują dopóki to my czegoś od nich nie chcemy. Radzę więc nie wystawiać do nich rąk, bo potrafią walnąć. Na górze jeśli chcemy coś zjeść to tylko w restauracji, która się tam mieści. Nie wyjmujcie kanapek, wody, bo w 3 sekundy możecie to stracić. Byliśmy świadkami takiej sytuacji. Wredne makaki kradziejują żarcie! Więc uważajcie:). Samo dokarmianie małp jest zabronione i są wysokie kary za takie działania. Przy takiej pogodzie idealnie było też widać afrykę. Co prawda tylko góry (sporna kwestia które), ale sama myśl, że to jest na wyciągnięcie ręki, sprawia, że czujemy się już jak w afryce.


panorama widoku z góry


widok na afrykę

Skradzione jedzenie!

Widok na darmowy parking.

Jak widać na ostatnim zdjęciu, poniżej jest jeszcze jeden parkin, gdzie są wolne miejsca. Tam nie byliśmy, więc nie wiem czy też jest darmowy czy za jakąś opłatą.

Po naoglądaniu się widoków i obejrzeniu tego co na miejscu, postanowiliśmy schodzić. Czytałam wcześniej o Mediterranean Steps, więc chcieliśmy dojść do jej początku przy O'Hara's Battery. Jak się okazało, to spory kawałek ostro pod górkę - wygodne buty obowiązkowo! Przeoczyliśmy wejście, bo było na skale i ścieżka kierowała się w górę! Szukałam raczej wejścia po drugiej stronie i w dół...
Początek ścieżki

Tablica ostrzegająca przy wejściu

Po zobaczeniu początku ścieżki i tablicy rozmyśliliśmy się co do schodzenia nią. Wróciliśmy na rekomendowaną trasę asfaltową i zeszliśmy nią do Jaskini. W tym momencie trochę żałowałam, że nie mamy biletów na nią. Osobne wejście do jaskini kosztuje 10/14 Euro - przy kasie były dwie ceny bez żadnych wyjaśnień, a nie dopytywaliśmy. Ostatecznie kupiliśmy zimną wodę 0,5 za 2Euro, ochłonęliśmy i poszliśmy dalej. I tu trafiliśmy na drogę, której nie ma na mapie. Początkowo praktycznie asfaltowa, jednak po zejściu kawałkiem w dół jest spory kawał urwany i nagle robi się wąska ścieżka żwirowa. Trochę zwątpiliśmy, tym bardziej, że nie było ludzi - a na asfaltowej jest ich pełno. Wczołgaliśmy się z powrotem na górę do jaskini. Ochroniarz (tak sądzę) pracujący tam, spytał się nas czy wszystko w porządku. Jak już zapytał, no to my zapytaliśmy o tą drogę, czy wolno nią iść i czy jest bezpieczna. Uspokoił nas, powiedział, że to szybsza droga do Jews' Gate i jest bezpieczna. Zaczyna się tylko takim małym urwiskiem, a dalej jest w porządku. Tak przekonani ruszyliśmy dalej tą drogą. Za nami ruszyła też jakaś para przyjaciół - też nie byli pewni co do zejścia nią i czekali na rozwój wydarzeń. Fajna alternatywa dla drogi asfaltowej! Jeśli nie macie wykupionych atrakcji to polecam nią zejść. Jest większy kontakt z przyrodą, mniej ludzi (a w zasadzie zero) a jeśli nie mamy odwagi na Mediterranean Steps to możemy zejść tą ścieżką. Ta ścieżka nawet kończy się w tym samym miejscu - albo i zaczyna, w zależności, z której strony patrzeć. Przy Jew's Gate, za budynkiem, po schodkach zaczynają/kończą się obie te drogi. Z lewej ta, którą szliśmy, po prawej Mediterranean Steps.
Ścieżka, którą szliśmy


Pomnik Herkulesa

Od Jew's Gate są dwie drogi zejścia. Na lewo jest do Europa Point, a na prawo do miasta, koło Trafalgar Cemetery i kolejki. Było już koło 16:30 i był upał, więc odpuściliśmy sobie i od razu pokierowaliśmy się do miasta. Po przekroczeniu Rezerwatu od razu zaczynają się domki prywatne i trafiamy na przystanek autobusowy.


My od początku zrezygnowaliśmy z kupienia biletu całodniowego, więc przystanek minęliśmy i przez parking przeszliśmy do Main Street na jakiś obiad. Jedyne akcenty brytyjskie to budki telefoniczne, niektóre piętrowe autobusy i panowie policjanci. Aaa i fakt, że wszędzie ceny nie są podawane w euro i nie wszędzie można nim płacić. Znaleźliśmy knajpkę gdzie przeliczają sami rachunek na euro i bez problemu mogliśmy zapłacić. The piazza przy Main Street. Zamówiliśmy klasyczne burgery i picie. Kurs mieli 1,40, więc ostatecznie zapłaciliśmy prawie 30Euro. Tylko tutaj tyle nas wyniósł obiad - brakowało mi tapasów. Sprawdziliśmy z ciekawości ceny po sklepach. Czytałam przed wyjazdem, że opłaca się kupić tu perfumy, bo są do 50% taniej niż u nas. Niestety w sklepach markowych, które odwiedziliśmy tak nie było. Co więcej, porównując cenę moich własnych perfum, taniej zapłaciliśmy w Polsce.
Tabliczki z parkingu przy kolejce

Rachunki z Gibraltaru

Pochodziliśmy jeszcze trochę po mieście i w okolicach 18 zaczęliśmy się zbierać. Tym razem samolotów nie było, więc przez lotnisko spokojnie przeszliśmy. Jeśli chodzi o czas, to przejście z placu przy Main Street do samej granicy spacerkiem zajmuje ok 20minut (może nawet nie). Nie jest to tak daleko. Po Hiszpańskiej stronie weszliśmy jeszcze do maka po coś do picia zimnego i do wc. Bliżej był burger ale nie mieli łazienek (!). Porobiliśmy ostatnie zdjęcia gibraltarskiej skały i o godzinie 19:00 w korkach ruszyliśmy do Torremolinos na kolację do hotelu.